Nieco prawdy o ECS

Europejskie Centrum Solidarności to wielka instytucja kultury, która ma dbać o dziedzictwo "Solidarności" - powiedział niedawno pan Piotr Gliński, Wicepremier oraz Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jeżeli przyjąć, że tak ma być, to obecne dotyczące ECS regulacje prawne i właścicielskie takiemu celowi nie służą. I dlatego jest jak jest, a jest bardzo źle, ponieważ ECS nie jest dobrem wspólnym, lecz jest w rękach środowisk totalnej opozycji.

Ostatnio stało się o tym głośno, bo robią oni tam swoje kłamliwe konferencje prasowe, nierzetelnie prezentuje się historyczna ekspozycja itd. Ale myli się ten, kto by uważał, że jest to problem nowy. Historia ECS bowiem liczy sobie już 12 lat. Po 7 latach budowy za wiele milionów zł. z budżetu państwa, otwarto je w rocznicę Porozumień Sierpniowych 30 sierpnia 2015 r. Na tę okoliczność wcześniej otrzymałem z ECS imienne zaproszenie. Nie chciałem jechać, bo słyszałem o wielu kontrowersjach związanych z tym miejscem w fazie jego budowy, a moją podróż i pobyt w Gdańsku miałem zrealizować na własny koszt, co dla mnie było nie do przyjęcia. Ale ostatecznie ECS zwrócił mi koszty podróży i zapewnił pobyt w ładnym hotelu nad Motławą, gdzie jak się okazało, nocowało także sporo innych zaproszonych osób pochodzących głównie z establishmentu III RP.

W takiej sytuacji postanowiłem pojechać i zobaczyć na własne oczy, jak ukazane jest tam dziedzictwo "Solidarności", której jestem przecież jednym z głównych współzałożycieli. Poza tym, po prostu urodziłem się w Gdańsku i zawsze mnie do niego ciągnie, aby trochę w nim pobyć. Moje zaproszenie upoważniało mnie do wzięcia udziału w każdej imprezie, jaka towarzyszyła uroczystości otwarcia ECS. Wydarzeń tych trochę było, ale do najważniejszych należało wystąpienie Lecha Wałęsy, na które do pięknej auli nie każdy mógł wejść. Dlatego ja wprowadziłem dwuosobową delegację Śląskiego Centrum Wolności i Solidarności z Katowic z jego dyrektorem na czele, bo nawet oni na swoje zaproszenie wejść tam nie mogli. Kiedy na podium pojawił się tw "Bolek", zgotowano mu na stojąco rzęsistą owację. Ja jednak siedziałem i nie klaskałem, co w zasięgu mojego wzroku było wyjątkiem, który wywołał pierwsze poruszenie otoczenia. Miałem to jednak w nosie. Natomiast charakter wystąpienia Wałęsy w wielu miejscach dla mnie był tak nie do przyjęcia, że wiele razy siłą się powstrzymywałem, aby w danej chwili głośno nie krzyknąć słowa sprzeciwu. Powściągałem jednak emocje i dałem sobie na wstrzymanie.

Potem było zwiedzanie ekspozycji. I wobec czego ja już wtedy miałem zastrzeżenia? M. in. do tego, że najwięcej miejsca poświęcono regionowi gdańskiemu, choć i to miało wiele białych plam np. wobec Anny Walentynowicz, czy Andrzeja Gwiazdy. Bardzo zmarginalizowany był wkład innych ośrodków "Solidarności" w kraju nawet o tak istotnym znaczeniu, jak czwarty wielki strajk w Hucie "Katowice" w Dąbrowie Górniczej i zawarte w jego wyniku Porozumienie Katowickie, które dopiero dało prawne podstawy do tworzenia NSZZ "Solidarność" w każdym zakątku kraju, jak i unikalna w skali kraju odważna antykomunistyczna historia powstałego na mocy tego Porozumienia MKZ Katowice. Pamiętam np., że kiedy znalazłem się przy planszach mówiących o solidarnościowych biuletynach lat 80., ze zdumieniem nie zobaczyłem tam żadnej informacji o "Wolnym Związkowcu" z Huty "Katowice", jednym z pierwszych wówczas biuletynów "Solidarności" w Polsce i jednym z najważniejszych. Czytała go cała "Solidarność" w kraju i ludzie poza granicami PRL, a za jego wolnościowe treści prokuratura PRL wszczęła śledztwo i postawiła zarzuty redaktorowi naczelnemu na długo przed wprowadzeniem stanu wojennego. Natomiast bezpieka przeprowadziła uszkodzenie poligrafii w Hucie "Katowice", aby biuletyn nie był tam drukowany.

W wyniku rozmów w kuluarach dowiedziałem się, że nikt więcej, ale Lech Wałęsa ma w ECS swoje specjalne własne biuro. A dopełnieniem mojego rozczarowania była chwila, kiedy zobaczyłem dużą salę, której jedynym eksponatem jest mebel - "okrągły stół". Namaszczony i czczony jak relikwia. Będąc już u siebie w hotelu, zanim zasnąłem dokonałem jeszcze jednej refleksji, że w całej ekspozycji ECS w sposób wyjątkowy wyróżniono jedynie to, co związane było z wpływami KOR-u w "Solidarności". Następnego dnia zszedłem na śniadanie i usiadłem przy pustym stoliku. Jednak niedługo potem usiadło przy nim dwóch znanych mi panów. Jeden z nich, Henryk Sikora, obecnie warszawski kodziarz zagadnął mnie, co myślę o ekspozycji ECS. Na to ja bez ogródek powiedziałem, co mi się nie podoba. W chwilę później przy stoliku usiadł przywołany przez niego Mirosław Chojecki, a Sikora powiedział mu o moim niezadowoleniu, w moją stronę dodając, że Mirek jest głównym twórcą ekspozycji. Z Mirkiem znam się dobrze od lat, więc podjęliśmy rozmowę. Był zaskoczony moją opinią i zapytał, co w ekspozycji budzi moje krytyczne uwagi, a kiedy mu to wymieniłem, zakłopotany nie od razu mi odpowiedział. Wreszcie zaczął czynić jakieś wyjaśnienia, podsumowując: wiesz, ja nie na wszystko miałem wpływ, ale to jest dopiero początek. Jakaś 1/3 tego, co jeszcze ma być.

Słysząc takie słowa, dodałem: no dobrze, zobaczymy czy, kiedy i co jeszcze tam będzie. Po jakimś czasie do stolika dosiadła się... była pani Premier, Hanna Suchocka. Dla mnie był to mój pierwszy osobisty kontakt z tą osobą. O ile moje towarzystwo prowadziło z sobą ożywioną i zgodną dyskusję, ja nie czułem się w niej dobrze. Dlatego niedługo potem podziękowałem i pożegnałem się. Od tamtego czasu minęło 5 lat. W ECS-ie nigdy więcej nie byłem i nie mam własnej oceny, na ile będąca tam obecnie ekspozycja różni się od tej w chwili otwarcia obiektu i co jeszcze w niej brakuje. Ale słyszę o tym w wypowiedziach innych wiarygodnych osób. Na chwilę bieżącą swój udział w Radzie ECS wycofał NSZZ "Solidarność". Reasumując, pragnę wyrazić choć kilka, ale bardzo ważnych uwag: jeżeli ECS ma dbać o dziedzictwo "Solidarności", to władze państwowe muszą zrobić wszytko, aby doprowadzić do zmiany obecnych regulacji prawnych i właścicielskich, które dotyczą ECS. W myśl nowego rozwiązania głównym dysponentem Centrum Dziedzictwa "Solidarności" (trzeba coś zrobić z tą europejskością w nazwie) musi być Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz dzisiejszy NSZZ "Solidarność". Dopiero dodatkowymi, ale nie równorzędnymi partnerami, mogą być np. władze samorządowe Gdańska i województwa gdańskiego, jako gospodarze ziemi, na której placówka się znajduje. Nadto jednoosobowy wpływ Lecha Wałęsy na obsadę jej Rady powinien być zastąpiony przez szerszą i wiarygodną reprezentację środowiska czołowych przywódców NSZZ "Solidarność" z lat 80. Nie może już nigdy być również tak, że Prezydent Gdańska ma prawo nie wyrazić zgody na osoby wskazane do Rady przez głównego płatnika, który tę placówkę utrzymuje, czyli przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, jak było to w przypadku Krzysztofa Wyszkowskiego w roku 2017.

Katowice, 12.03.2019 Andrzej Rozpłochowski