Archiwa Instytutu Hoovera w USA

W ostatnim czasie w publikacjach i przekazach medialnych mówi się o tym Instytucie z powodu tego, że odkryto, iż znalazły się w nim różne dokumenty, które pochodzą z byłej Służby Bezpieczeństwa PRL. Tak się składa, że z Instytutem Hoovera w Stanford, niedaleko San Francisco w Kalifornii, mam osobiste wspomnienia. Sporo lat temu, kiedy jeszcze żyłem w tym stanie w jego stolicy Sacramento, odwiedziłem ten Instytut chyba na zaproszenie osoby tam pracującej. Było to jednak już jakiś czas po okrągłym stole, kiedy w kraju naszym budowano demokrację liberalną III RP. Również o ile mnie pamięć nie myli, osoba ta przyjęła mnie i zapoznała z tym, co znajduje się w dziale, w którym pracowała. Był to dział poświęcony Europie Wschodniej, jak się wówczas mówiło o strefie europejskiej pod jarzmem sowieckim.

Znalazłem się w dużym chyba jednym pokoju i byłem coraz bardziej zdumiony tym, co tam się znajduje. W olbrzymich stosach zaczynających się na podłodze, była tam zgromadzona przede wszystkim bibuła solidarnościowa z okresu zarówno przed stanem wojennym, jak i po jego wprowadzeniu. Mogłem wszytko to spokojnie sobie przeglądać, co postanowiłem wykorzystać w maksymalny sposób. Spędziłem więc tam czas od rana do chwili zamknięcia biura po obiedzie. Mój gospodarz chętnie odpowiadał na moje pytania i wyjaśniał co tylko chciałem wiedzieć. O ile znowu dobrze pamiętam, rozmowę prowadziliśmy po polsku, chociaż wydaje mi się, że pan chyba nie był Polakiem. To tam, w Stanford, w amerykańskim Instytucie na drugim krańcu świata od Polski, zobaczyłem po raz pierwszy wydawnictwa podziemne, o jakich wcześniej nie miałem pojęcia. Gospodarz śmiał się, kiedy wyrażałem do niego zdziwienie, skąd i w jaki sposób oni to tutaj zdołali zgromadzić. "Mamy swoje możliwości i sposoby i rozumie Pan, że zbieramy to od czasu zanim jeszcze narodziła się "Solidarność" - słyszałem takie mniej więcej wyjaśnienie.

Gospodarz zapewnił mnie jednak, że są tutaj nielegalne wydawnictwa także z innych krajów, które były w sowieckiej strefie wpływów. Z tzw. demoludów, czyli Czechosłowacji i innych. I rzeczywiście zobaczyłem te rzeczy na własne oczy. Jednak zaświadczam, że była to kropla w morzu wydawnictw polskich. Kończąc swoją wizytę uznaliśmy, że nawiązaliśmy bardzo serdeczną znajomość. A pan poinformował mnie, że w najbliższym czasie wyjeżdża do jakiejś republiki, czy więcej niż jednej republiki sowieckiej. Delikatnie to skomentowałem, że mam uznanie dla swobody tego typu podróży, na co on dyskretnie uśmiechnął się i zrozumiałem, że po prostu istnieją ku temu zorganizowane możliwości. Rozstaliśmy się w nadziei, że pojawię się kolejny raz, ale różne okoliczności z mojej strony sprawiły, że do Instytutu Hoovera więcej już nie przyjechałem. Reasumując - niech nas nie dziwi, że obecnie odkrywamy w tym Instytucie bogate zbiory dokumentów byłej komunistycznej bezpieki, gdyż są w nim bogate zbiory o całej współczesnej historii Polski. Chociaż też uważam, że szkoda, iż nie ma ich w Polsce. Jednak jak by nie było lepiej, że odnajdują się one choć tam, aniżeli miałyby przebywać w rękach prominentnych esbeków. Tam mimo wszystko mamy bowiem do nich dostęp, a u esbeków byłyby dalej nieznane.

 

Katowice, 8 marzec 2019 r. Andrzej Rozpłochowski